Czy uważasz, że zakaz korzystania ze sklepów jest właściwym sposobem na walkę z uzależnieniem od papierosów? Tymczasem coś porównywalnego postulują osoby zatroskane o uzależnionych od internetu, technologii czy smartfonów.
W ostatnich miesiącach trafiłem na artykuł w Polityce „Na odwyku z fonoholikiem” oraz audycję Człowiek 2.0 w radiu TOK FM „Czy uczniowie powinni korzystać ze smartfonów?” W obu materiałach poruszane są tematy uzależnienia od technologii, młodzieżowych obozów wakacyjnych w wersji offline (bez smartfonów i internetu) oraz francuskiego zakazu używania telefonów komórkowych w szkołach. Podobnych publikacji pojawia się mnóstwo i wszystkie one w mniejszym lub większym stopniu powielają błędy, które nie przybliżają nas do rozwiązania realnego i coraz większego problemu.
Zacznijmy od tego, że nie istnieje coś takiego jak uzależnienie od internetu / technologii / smartfonów. Takie określenie to ogromny skrót myślowy, który prowadzi na manowce.
Co najprawdopodobniej robi osoba potocznie nazywana uzależnioną od internetu, gdy po raz dwusetny tego dnia kompulsywnie sięga po smartfona? Czy wykonuje którąś z poniższych czynności?
- Redagowanie artykułu na Wikipedii
- Zmiana ustawień serwera
- Sprawdzanie rozkładu komunikacji miejskiej
- Kupowanie biletu do kina
Nie, taka osoba najprawdopodobniej otwiera aplikację social media (jak Facebook, Instagram lub Snapchat) albo grę freemium. Aplikacje te łączy jedno – zostały świadomie zaprojektowane tak, aby maksymalnie przykuwać uwagę użytkowników oraz tworzyć nawyk ciągłego do nich powracania.
Wróćmy jeszcze na chwilę do metafory sklepu i uzależnienia od nikotyny. Jeśli smartfon to sklep, to sednem problemu nie jest sam dostęp do sklepu, ale konkretne szkodliwe produkty dostępne w sklepach.
Zaprojektowana manipulacja
Na szczęście od kilku lat mówi się coraz więcej o uzależniających, manipulacyjnych mechanizmach stosowanych prze twórców aplikacji i gier. Materiały na ten temat publikują także polskie media (w tym wspomniane wcześniej Polityka i TOK FM). Jednym z najskuteczniejszych krytyków firm IT, które stosują te mechanizmy jest Tristan Harris. Jest on współtwórcą pojęcia Time Well Spent oraz organizacji Center for Humane Technology. Na problem zaczęli zwracać uwagę nawet byli pracownicy i inwestorzy największych gigantów IT. Wszyscy oni uważają, że w pogoni za uwagą użytkowników stosowane są praktyki, które są nieetyczne i szkodliwe nie tylko dla indywidualnych użytkowników, ale i całych społeczeństw.
O jakich manipulatorskich mechanizmach mówimy? Do najpowszechniejszych należą:
- Losowa nagroda – użytkownik aplikacji Facebooka nigdy nie wie ile powiadomień zobaczy, gdy sięgnie po smartfon. To mechanizm znany dobrze w branży hazardowej – losowa nagroda uzależnia silniej niż taka, którą możemy przewidzieć.
- Informacje zwrotne – lajki i komentarze pod wpisem wywołują emocje u autora i komentujących osób. Dla osoby dającej lajka to tylko kliknięcie, dla odbiorcy sygnał „zostałem doceniony”. Komentarze z kolei prowokują do niekończących się dyskusji („jak mogę nie odpowiedzieć?”).
- Szybkość komunikacji – „Muszę zareagować na ten głupi tweet natychmiast, bo za 30 minut nikt już nie będzie o tym pamiętał.”
- Poczucie wzajemnego zobowiązania – na Snapchat były kiedyś streaki (możliwe, że nadal są, ale nie jestem w grupie docelowej) – aplikacja pokazywała przez ile dni przynajmniej raz na dobę wymieniliśmy się z daną osobą wiadomościami. Wystarczyło, że jedna osoba nie odpowiedziała i streak był zerowany. Podobno młodzież jadąca na wczasy offline dawała dostęp do swoich kont znajomym byle nie stracić streaków.
- Powiadomienia o tym, że odbiorca przeczytał wiadomość – „jeśli zobaczył wiadomość, to dlaczego nie odpisuje?” I w drugą stronę: „ok, on wie, że przeczytałem tę wiadomość. Wypada jakoś zareagować.”
- Wywoływanie silnych emocji – o tym, co widzimy w social media decydują algorytmy, a one premiują treści, które wywołują silne emocje.
- Niekończący się strumień treści – nie da się przewinąć instagramowego feedu do końca, tak samo, jak nie da się obejrzeć wszystkich filmów, które podsuwa nam automatycznie YouTube. To my musimy podjąć decyzję i wyjść z aplikacji.
Ta lista to tylko czubek góry lodowej. Po dokładniejszy opis części z nich odsyłam do artykułu Tristana Harrisa How Technology is Hijacking Your Mind.
Jak mówić o problemie w sposób konstruktywny?
Problemem nie jest więc cała technologia wytworzona przez ludzkość ani sieć telekomunikacyjna jaką jest internet. Nie jest nim nawet smartfon jako urządzenie. Problem stanowią niektóre sztuczki stosowane przez firmy. Jak więc powinniśmy o tym dyskutować?
Przede wszystkim należy skończyć ze skrótami myślowymi, jak „uzależnienie od technologii”. Postawienie sprawy w tak ogólny sposób siłą rzeczy prowadzi do bezradności, bo jak walczyć z technologią, która jest wszędzie i bez której nie wyobrażamy sobie życia? Technologia to zarówno aplikacja Facebooka na smartfonie, jak i lodówka, i sieć energetyczna. Jak można konstruktywnie dyskutować o rozwiązaniu problem, jeśli na samym początku zdefiniowaliśmy go tak szeroko? Do czego to prowadzi obrazuje cytat z audycji Człowiek 2.0:
„Z technologiami jest jak ze wszystkim, czyli pytanie co z nimi robimy i jak robimy.”
Justyna Suchecka
Ok, co z tego wynika?
Gdy terrorysta zabija przy pomocy karabinu kilkanaście osób, to nie mówimy o ofiarach niesprecyzowanej technologii. Podobnie, gdy dyskutujemy o ludziach ginących na drogach. Dlaczego więc, w przypadku ofiar projektantów cyfrowych usług, ciągle mówimy o uzależnieniu od technologii?
Drugi dobry powód, aby zrezygnować z nadużywania terminu „technologia” to technologiczny defetyzm. E. Morozov nazywa tak przekonanie o tym, że nie mamy wpływu na technologię. Że rozwija się ona jakimś z góry ustalonym tokiem i nic nie jest w stanie tego zmienić. Nasz opór jest więc daremny. Techno-defetysta wierzy, że jedynym sposobem reakcji na nową technologię jest dostosowanie się społeczeństwa. Jeśli krytykujesz nową technologię i protestujesz, to jesteś naiwnym przegrywem, który nie rozumie mechanizmów rządzących rozwojem cywilizacji.
Techno-defetyści nie dostrzegają, że istnieje wiele technologii, które społeczeństwa dostosowały do siebie i obłożyły licznymi regulacjami. Weźmy motoryzację, jedną z największych innowacji ostatnich 200 lat. Czy dziwi nas, że produkcja i używanie aut obwarowane jest tyloma przepisami? Czy wyobrażamy sobie świat bez przepisów o ruchu drogowym? Bez wymogów dotyczących bezpieczeństwa pasażerów?
W przypadku uzależnienia od aplikacji walka wydaje się daremna, bo ulegliśmy złudzeniu, że walczymy z technologią będącą niemal jedną z sił natury. Kto racjonalny będzie walczył z takim zjawiskiem? Poza tym, jak żyć bez smartfona?
Analizy podobnego problemu podjął się Morozov, przy czym w jego przypadku chodziło o „internet”. Morozov zwrócił uwagę, że zbyt często używamy tego skrótu myślowego, podczas gdy nie istnieje coś takiego jak jedna logika „internetu” czy jeden wspólny zbiór reguł nim rządzących. Właściwszym podejściem jest analizowanie każdej aplikacji, platformy czy usługi z osobna. Tak samo powinniśmy robić z technologią.
Dla wszystkich osób, które nadużywały terminu „technologia” usprawiedliwieniem może być fakt, że robi to nawet wspomniany Tristan Harris, np. w kampanii „Truth About Tech” podejmującej temat tego, jak twórcy aplikacji manipulują dziećmi.
Również ja biję się w pierś, bo jeszcze do niedawna rzucałem technologią na lewo i prawo. Teraz jednak apeluję, abyśmy dużo uważniej posługiwali się terminami „technologia”, „internet” czy „smartfon”, szczególnie gdy łączymy je z uzależnieniami, problemami z uwagą, czy problemami psychologicznymi. Używając tych skrótów myślowych prawie na pewno będziemy popełniali błąd kierujący dyskusję na niewłaściwe tory.
Zamiast tego mówmy o:
- Projektowaniu uzależnień
- Konkretnych aplikacjach, które wywołują kompulsywne użytkowanie
- Konkretnych mechanizmach i manipulacjach
- Wartości płynącej dla nas z korzystania z konkretnych aplikacji (a nie technologii w ogóle)
- Założeniach biznesowych firm, które sprawiają, że opłaca im się wysysać czas i uwagę miliardów ludzi
- Kosztach indywidualnych i społecznych
- Odpowiedzialności konkretnych projektantów i firm
Kognitywny Sanepid
Zmiana języka dyskusji powinna doprowadzić do lepszego zrozumienia źródeł problemów i zidentyfikowania tego, kto jest za nie odpowiedzialny. Następnym krokiem powinny być działania. Wierzę, że nie powinniśmy poprzestawać na rozwiązaniach indywidualnych, jak zmniejszenie liczby powiadomień w smartfonie albo przełączenie go w tryb odcieni szarości (ogranicza to chęć sięgania po smartfon). Działania indywidualne to za mało. Potrzebujemy działań zbiorowych, politycznych – regulacji prawnych na poziomie państwowym i ponadpaństwowym.
Jeśli ten pomysł wzbudza twój śmiech, to weź pod uwagę, że:
- W prawie każdej dziedzinie życia istnieją regulacje mające na celu ochronę zdrowia i interesów ludzi – w motoryzacji, przemyśle spożywczym, lotnictwie, gastronomii (np. sanepid).
- Nasz czas i uwaga są cennymi zasobami – zarówno dla jednostek, jak i dla firm, które na nich zarabiają. Nie da się zaprzeczyć, że jakość naszego życia zależy od tego, czemu poświęcamy czas i uwagę.
- Częściowo nasz czas i uwaga już są chronione. Regulacje istnieją nawet w takich dziedzinach jak reklama i dziennikarstwo. Istnieją ograniczenia co do tego, co możesz mówić publicznie i reklamować. Komisja Etyki Reklamy co jakiś czas zakazuje emisji reklam, Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów nakłada kary za komunikację wprowadzającą w błąd. Ograniczeniom podlega również reklama zewnętrzna.
Czy nadal uważasz, że ochrona interesów użytkowników aplikacji jest zupełnie pozbawiona podstaw?
Rok temu, w luźnej rozmowie na konferencji InternetBeta, rzuciłem pomysł utworzenia Kognitywnego Sanepidu – urzędu kontrolującego praktyki firm walczących o uwagę konsumentów. Wówczas traktowałem tę koncepcję raczej jako żart. Dzisiaj uważam, że powinniśmy zacząć rozważać
ją na poważnie.